Manekiny i ludzie. Rozmowa z Psycho Visions

O nowych obszarach metalu, cyrkowych melodiach, różnych odcieniach jasności i muzycznym samobójstwie – rozmawiamy z rzeszowskim zespołem Psycho Visions w składzie:

Łukasz Exhumenicon Wolak – gitara, wokal

Maciej Pelc – gitara

Andrzej Wiktor Jurek – gitara basowa

Bartłomiej Pelc – perkusja

Jaką muzykę gra Psycho Visions?

Różnorodną, to po pierwsze. Naszą muzykę określamy jako ciężką, w szerokim rozumieniu. Pod tym pojęciem kryje się to, że bardzo lubimy czerpać z różnych źródeł, nie tylko metalowych, i jeśli dla przykładu zainteresuje nas w danym momencie gitara flamenco, to wplatamy ją do kawałka. Na płycie „Inflect”, którą teraz promujemy, jest kawałek „Red Devil” oparty całkowicie na pracy gitar flamenco. Jeśli spodoba nam się jakaś zupełnie niemetalowa skoczna melodia, to bez wahania robimy taki utwór. Jak ognia unikamy szufladkowania i dlatego nigdy nie odpowiadamy na pytanie, jaki gramy gatunek metalu, ponieważ nie sposób go wrzucić do jakiejkolwiek szuflady. Podczas wielu rozmów, które odbyliśmy z różnymi osobami, słyszeliśmy w ich wypowiedziach, że znajdują w naszej muzyce nawiązania do takiego czy innego zespołu. O wielu z nich sami nie pomyśleliśmy, a uwierz mi, że gdyby chcieć wymienić tu wszystkie, zajęłoby to sporo miejsca i czasu.

Biorąc pod uwagę, że żyjemy w czasach, kiedy ciągle wypływa na powierzchnię jakiś nowy zespół, niezależnie od gatunku, szufladkowanie jest chyba muzycznym samobójstwem?

Największym problemem metalu, jako gatunku, który rodził jako łamiący wszelkie reguły i niszczący stereotypy, jest to, że zapędził się w ślepy zaułek, co jest niepokojące. Jeśli nie grasz teraz jakiegoś bardzo konkretnego podgatunku metalu, to wiele osób stwierdza, że nie warto tego słuchać, że to nie jest warte ich czasu, bo nie znajdą w tym nic ciekawego, wszak pozornie znają swój gust. Naszym zdaniem to duży błąd i samodzielne pozbawienie się całego dostatku dobrego grania, przecież muzyka powinna być po prostu dobra. Wychodzimy z założenia, że powinna bawić nas jako autorów, a jeśli tak się dzieje, to powinna działać tak samo na innych.

Od początku gracie po angielsku?

Po angielsku gramy od samego początku, co wyszło zupełnie naturalnie. Nie jest to wyznacznikiem tego, że nie nagramy nigdy kawałka po polsku. Nie zamykamy się w określonych ramach również pod tym względem. Jeżeli pojawi się dobry tekst po polsku i będzie pasował do naszej koncepcji, do danej kompozycji, to z pewnością go wykorzystamy.

Zaczynacie od tekstu czy muzyki?

Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Do pisania podchodzimy nieco inaczej niż większość zespołów. Dla nas najistotniejsza jest zawsze kompozycja. To ona, w warstwie instrumentalnej, tworzy fundament do naszych utworów. A tu kolejnym ważnym elementem staje się różnorodność. Na „Inflect” mamy zaledwie jeden riff zagrany unisono – gitary pokrywają się w jednym fragmencie, natomiast reszta się dopełnia i przenika. Ta zasada dotyczy wszystkich partii w utworze – każda ma dopełniać pozostałe, żeby razem stworzyły utwór. Nie czerpiemy radości z uproszczonego do granic możliwości grania. Możemy grać to samo, ale w uzasadnionych kompozycyjnie momentach, kiedy służy to całości. Wokal zaś w naszej muzyce jest elementem składowym, a nie motorem napędowym całości. Założeniem jest tworzenie takiej muzyki, która broni się po wycięciu wokalu. Dobrej i ciekawej samej w sobie. Częstą przypadłością zespołów jest to, że w muzyce niewiele się dzieje po zabraniu z niej głosu. A tego chcemy uniknąć. Spędzamy naprawdę sporo czasu nad aranżacjami, także wokalnymi. Ważnym czynnikiem wpływającym na nasze brzmienie jest to, że każdy tworzy swoją ścieżkę. Pracujemy wspólnie, a w zespole jest wolność jeżeli chodzi o tworzenie. Nie było nigdy tak, żeby ktoś przyniósł kompletne wszystkie partie i dyktował komuś innemu, co ma grać. Wymieniamy się pomysłami, słuchamy wzajemnie swoich sugestii, ale każdy panuje nad swoim instrumentem. Wracając do samego pytania – po tym nieco długim, ale koniecznym w temacie wstępie – nie ma jednej zasady, której się trzymamy. Czasami muzyka powstaje jako pierwsza, czasami tekst, czasami powstają równolegle. Wszystko zależy od danej kompozycji, pomysłu. Zdarza się, że teksty powstają całkowicie w oderwaniu od muzyki, i dopiero później są aranżowane tak, żeby do niej pasowały.

Patrząc na wasze stroje przypomina mi się „Mechaniczna pomarańcza” Stanleya Kubricka. Czy to trafne skojarzenie?

„Mechaniczna pomarańcza” jest świetnym filmem, aczkolwiek nie inspirowaliśmy się tym obrazem. Scenografię staramy się robić dokładnie tak samo jak muzykę, czyli inaczej i w sposób przemyślany, a czasem świadomie przewrotny. Na tej zasadzie działamy na scenie – chcemy dać publiczności coś więcej niż tylko muzykę. Cały, spójny występ, który gwarantuje więcej doznań. Na pewnym etapie uznaliśmy, że jest to właściwy kierunek i chcemy go rozwijać. Pracujemy nad kolejnymi elementami, które będziemy stopniowo implementować do całego koncertu, aby był on jak najlepszą i najciekawszą rozrywką dla widza. Odnośnie samych strojów, w pewnym momencie padł pomysł, żeby występować w jasnych barwach i okazał się bardzo dobrym wyborem. Nie oszukujmy się – większość zespołów to dominująca czerń. Samo wybranie innej kolorystyki zadziałało jako podkreślenie innej ścieżki, którą obieramy świadomie. Jesteś już kolejną osobą, z którą rozmawiamy, a która zwraca na to uwagę. Co istotne, jeśli spojrzysz na nasze stroje, zobaczysz, że pomimo wspólnego mianownika, czyli barw, są bardzo odmienne. To ważne odniesienie do istoty samego zespołu, tworzą go cztery osoby o odmiennych upodobaniach, ale skupionych wokół jednego. I jak działa to z naszymi gustami muzycznymi, każdy wskazałby ci inny ulubiony zespół, ale zostajemy w kręgu metalu i klasyki rocka, tak działa ze strojami. Każdy inny, ale nadal spójny z pozostałymi. Każdy ze swoimi indywidualnymi cechami.

Niektóre zespoły rockowe zauważają, że brakuje w tej muzyce buntu. Czy podobnie jest ze współczesnym metalem?

Scena rockowa i metalowa sprofesjonalizowała się na przestrzeni ostatnich lat. Widać to bardzo zwłaszcza w przypadku dużych – lub wielkich – zespołów. To już sprawne organizacje, angażujące dużo ludzi. Tym samym ciężej o bunt w starszym, rock and rollowym rozumieniu, kiedy dla dobra swojego zespołu, koncertu i samego siebie musisz współpracować z dużą grupą ludzi – techników, dźwiękowców, oświetleniowców i szerokiego grona innych. Wtedy nie da się robić wszystkiego jak się chce. Co oczywiście nie oznacza, że ten czynnik buntu już nie występuje, że zaniknął. Bunt wciąż tli się w kapelach metalowych, ale ma różne wymiary, niekoniecznie zawsze tak spektakularne. Często przejawia się w niechęci do robienia tego co wszyscy, do wpasowania się w utarte ramy społeczne. Może być podkreślony zachowaniem, strojem, wypowiedziami. To bardzo szerokie zagadnienie, ale powiedziałbym, że po prostu bunt dzisiaj jest inny. Mniej dziki, jak mówiłem nie zawsze spektakularny, ale jego iskra nadal płonie w wielu osobach. Czasami w formie braku zgody, czyli zdawałoby się bardziej opanowanej, nawet i biernej. Ale istnieje we wszystkich, którzy rzeczywiście chcą coś osiągnąć, i motywuje ludzi do działania. I chwała mu za to.

„Inflect” to wasz długogrający debiut. Jak został przyjęty przez środowisko metalowe?

W najlepszy dla nas zdaje się sposób, czyli bardzo niejednoznacznie i niejednorodnie. Recenzji albumu było trochę, i co ciekawe, miały i punkty styczne, ale i wręcz podręcznikowe rozbieżności. W jednej recenzji dany utwór z płyty został określony jako najlepszy, a inny jako najgorszy. Dzień później dotarła do nas inna recenzja, w której te same dwa utwory były zamienione miejscami przy określeniach najlepszego i najgorszego. To świetne odbicie różnorodności i utworów i gustów słuchaczy, w tym recenzentów. Cieszy nas niezmiernie to, że nikt nie określił albumu jako jednolitego, czy nudnego. Nie każdemu się spodobał w pełni, różni słuchacze wybierali różne kawałki jako te, które im się podobają, ale takie było założenie, i taka jest ścieżka wyznaczona przed Psycho Visions. Różnorodnie, kontrowersyjnie, przewrotnie i ciekawie. Jesteśmy świadomi tego, że budowanie takiego stylu to droga dłuższa i trudniejsza. Dużo łatwiej dotrzeć do mocno ukierunkowanej grupy słuchaczy, o bardzo skonkretyzowanych gustach. Ale wtedy jesteś po prostu kolejnym zespołem grającym techniczny death metal, czy black metal, czy heavy metal, czy dowolny inny gatunek. Ale to droga bez przyszłości, naszym zdaniem. Budowanie własnej tożsamości i stylu to długi, żmudny proces. Ale jego wyniki są dużo bardziej satysfakcjonujące niż szybki poklask. Co interesujące, wspólnym elementem recenzji jest zawsze to, że recenzenci stwierdzają, że zobaczą co dalej, jaki będzie rozwój zespołu, że będą śledzić. Czyli zadziałało, zaciekawiło. I o to nam chodzi. Inna kategoria przyjęcia albumu to koncerty. To akurat nasza ulubiona dziedzina, i tutaj przyjęcie jest zawsze dobre. Ta muzyka działa na żywo i tego już wielokrotnie doświadczyliśmy. Po prostu wkładamy wiele zaangażowania i emocji w koncerty, a ludzie to czują i doceniają.

Czy metal w Polsce to wciąż niszowy gatunek?

Mniej niż kiedyś, ale pewnie długo – o ile kiedykolwiek – nie zbliżymy się do poziomu chociażby krajów skandynawskich, gdzie metal jest eksportowym dobrem narodowym. Metal, zwłaszcza ekstremalny, to nieprzystępna dla przypadkowego słuchacza muzyka. Wymaga skupienia na warstwie dźwiękowej i lirykach. Trzeba po teksty sięgnąć, bo rozumienie ekstremalnych wokali to już pewna sztuka. Dodatkowo stylistyka całości również nie czyni tego przystępnym. Metal wymaga pewnej otwartości umysłu, jeżeli chce się go poznać. I myślenia. Jak zresztą każdy przejaw sztuki, ambitniejszy niż powszechna masówka. To wszystko powoduje, że swego rodzaju niszą metal zawsze będzie. Jednak zdobywa miejsce w świadomości ludzi. Obecnie przynajmniej o nim wiedzą, a to już dużo. Od tego do zainteresowania jest już blisko.

Czy perfekcjonizm w muzyce jest nudny?

Wszystko zależy od tego, jak rozumiemy perfekcjonizm. Jeżeli jako dążenie do bycia jak najlepszym artystą, wykonawcą, do dostarczania jak najciekawszych wrażeń widzom- – nie, absolutnie nie jest nudny, jest wręcz pożądany, bo jest motorem rozwoju. Wieczna chęć rozwoju, nienasycenie, jest dla artysty kluczowe. Różnie może się to przejawiać, ale występować musi i powinno. Cały nasz utwór „Insatiability” z „Inflect” mówi o nienasyceniu jako potężnym motorze życia, zabójczym głodzie uczuć. To wszystko elementy konieczne. Jeżeli natomiast perfekcjonizm w muzyce rozumiemy jako przedkładanie idealnego wykonania utworów ponad emocje i zaangażowanie na scenie – wtedy uważam, że perfekcjonizm jest nie tyle nawet nudny, co szkodliwy. Ludzie przychodzą obcować ze sztuką, w tym z muzyką, żeby coś czuć. Żeby przeżywać emocje, zaangażowanie. A taki perfekcjonizm może to zabić. Mówmy szczerze – ilu słuchaczy zauważy niektóre pomyłki na scenie, zrobione przez wykonawców? Niewielu. Zwłaszcza, jeżeli rozmawiamy o artystach z doświadczeniem, którzy wiedzą, jak takie pomyłki tuszować w taki sposób, żeby to brzmiało jak zamierzona zagrywka. A ilu widzów odczuje, że wykonawcy są spięci, skupieni tylko na swoich partiach, że nie ma w tym emocji i zaangażowania? Wszyscy. Oczywiście, to również złożona kwestia. Bo czy perfekcjonizmem w wykonaniu będzie odtworzenie co do nuty zapisu z płyty, czy raczej modyfikowanie na żywo kompozycji, wzbogacanie ich, żeby lepiej oddać emocje chwili dla słuchacza? Wydaje mi się, że to drugie. I w tym zgadzamy się w zespole. Często zdarza nam się wprowadzać pewne zmiany do kompozycji, improwizować. Muzyka żyje i trzeba dać temu upust. Oczywiście te zmiany są kontrolowane, nie mogą zniszczyć utworu, ale nie chcemy usztywniać tego na siłę.

Skąd pomysł na wykorzystanie cyrkowych melodii?

Po pierwsze, w ogólne nie było pomysłu na „cyrkowe melodie”. Powstały naturalnie, w trakcie prac nad utworami. Ich charakter nie był zaplanowany, a że brzmią tak a nie inaczej i kojarzą się niektórym z cyrkiem – cóż, taki najwidoczniej ich urok. To po prostu kolejny przejaw tego, że muzyka ma tyle brzmień, ilu słuchaczy i interpretatorów. Bardzo prawdopodobne, że w przyszłych kompozycjach pojawią się wstawki o najróżniejszych, innych charakterach. Wszak cały czas nie chcemy zamykać się na żadne pomysły.

Jakie są najbliższe plany Psycho Visions?

Najkrócej rzecz ujmując – docieranie do ludzi. Pracujemy nad kolejnymi koncertami, prowadzimy rozmowy na przyszły rok. Chcemy mieć możliwości prezentowania naszej muzyki jak najszerszemu gronu. Dodatkowo, piszemy nowe utwory, kilka już jest gotowych. Kolejną rzeczą, na której się skupiamy jest rozwój koncertów w warstwie wizualnej. Chcemy, aby na kolejny, przyszłoroczny cykl koncertów, gotowe były nowe elementy, aby dać ludziom jeszcze lepszą rozrywkę.

Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów.

Dziękujemy również.

Krystian Janik

Zdjęcia: Psycho Visions