Dramatyczna Talia, czyli muza komedii traci uśmiech
Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia znalazł się na ostatniej prostej. Widzowie Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie obejrzeli dziesięć konkursowych spektakli. Ostatnie dwa, pomimo iż festiwalowi patronuje muza komedii, były naprawdę dramatyczne…
W piątek na Małej Scenie poznański Teatr Porywaczy Ciał zaprezentował interaktywną „Humanicanę” w reżyserii Katarzyny Pawłowskiej i Macieja Adamczyka, którzy również wystąpili w sztuce. I tutaj należy postawić pierwsze pytanie – czy to, co pokazali porywacze ciał, było w ogóle sztuką? Oczywiście, ramy współczesnego teatru rozciągają się i dążą do bezgraniczności, ale nie zawsze idzie to w dobrą stronę. Reprezentatywnym przykładem takiego nieudolnego poszerzania granic jest właśnie „Humanicana”.
Twór ów rozpoczyna się od monologu mężczyzny, którego myślą przewodnią jest ulotność pamięci i tęsknota za przeszłością. Z każdym słowem w mówcy narasta frustracja i w ostateczności strumień słów kończy się eksplozją, wszakże otaczający świat jest wstrętny i przygnębiający. Gasną światła, a ktoś z widowni wdziera się w ciemność poprzez włączenie wyświetlacza w swoim telefonie. Następnie rozlega się przyjemna piosenka i przed publicznością staje przedszkolanka Kasia, typ optymistki idiotki, która zachęca wszystkich do śpiewania. Dziewczyna odrzuca dwoistość świata, a wszelkie negatywne przejawy egzystencji ukrywa pod półpancerzem pozytywnego myślenia. Pracuje z dziećmi, a raczej utożsamia się z nimi, ponieważ chce zmieniać świat i naprawiać ludzi za pomocą banalnych dziecięcych zabaw. I tak oto wyciąga dzwoneczki i zachęca widownię do robienia hałasu, żeby było fajnie. W końcu siada pośród ludzi, a na scenę wraca mężczyzna, który wciela się w różne postacie. Ostatnim jego wcieleniem jest oblepiony kartami płatniczymi kloszard, który pada na scenę i zaczyna odgrywać własną śmierć. I wtedy przedszkolanka Kasia rusza mu na ratunek. Na nic jednaj jej ingerencja, albowiem mężczyzna zrzuca z siebie strój i oznajmia, że nie potrzebuje pomocy, bo nic mu nie jest, a jego upadek nie był wyreżyserowany. On zaś nazywa się Maciej Adamczyk i przyjechał do Tarnowa, żeby wygrać Talię. Do Kasi nic nie dociera, bo jak raz sobie ubzdurała, że musi mu pomóc, to przecież nie może odpuścić. Optymistki idiotki z misją już tak mają. To rzuca mu pluszową truskawkę i pyta, co czuje. To podje mu pudełeczko z truskawkami i zachęca do zjedzenia, a kiedy Maciej pożera wszystkie owoce zarzuca mu samolubność, ponieważ nie podzielił się z innymi. Zachęca publiczność do skandowania hasła „My chcemy truskawki”, co ma na celu wywołać u Adamczyka poczucie winy i wypchnąć go z teatru do Tesco. On zamiast tak uczynić wścieka się i próbuje odesłać Pawłowską na widownię, ale ta odmawia i rozpoczyna się bieganina pomiędzy rzędami krzeseł. Po chwili robi się maksymalnie żenująco, kiedy Pawłowska i Adamczyk zaczynają odgrywać dziecięce zabawy od grania „w noża” po plucie i łapanie. A pomiędzy zabawami biegają między publicznością, skaczą po krzesłach, krzyczą, a na końcu zmieniają się rolami. Adamczyk siada wśród widowni, zaś Pawłowska wskakuje na scenę i odgrywa wychodzenie z postaci, a robi to doprawdy żałośnie.
Wszystkie ich działania sprawiają, że zamiast sztuki teatralnej na scenie dochodzi do popisu dwójki performerów, podszytej tanim kabaretem i obscenicznym skeczem. Zaprawdę nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem na deskach teatru bardziej żenującą błazenadę.
Z kolei na Dużej Scenie Teatr Ludowy z Krakowa przedstawił swoją interpretację sztuki „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” Doroty Masłowskiej w reżyserii Aleksandry Popławskiej.
Spektakl rozpoczyna się od wokalno-gitarowego wprowadzenia, w którym poznajemy Parcha i ciężarną (a przynajmniej z dużym brzuszkiem) Dżinę, czyli tytułowych Rumunów mówiących po polsku. Opowieść snuje się z perspektywy tej dwójki oraz przesłuchiwanego na komendzie kierowcy seicento, który opowiada jak został sterroryzowany i uprowadzony przez Rumunów i przeżył tylko dzięki temu, że zachował zimną krew. W swoich zeznaniach podkreśla, że nie było to przypadkowe spotkanie, ponieważ oni chcieli mu ukraść termomiks, którego on nie posiada, ale ma go jego teściowa. Po przejażdżce seicento, o której gdyby Parcha opowiedział w Rumunii, to zazdrośni pobratymcy podpaliliby mu szałas, bohaterowie lądują w małej restauracyjce i dowiadują się, że trafili do Ostródy. Chwilę wcześniej widzowie poznają ich prawdziwe tożsamości – Parcha jest podrzędnym aktorem telewizyjnym i odtwórcą roli księdza Grzegorza w serialu, a ona dziewczyną z blokowiska, która zapomniała odebrać swoje dziecko z przedszkola. A poznali się na imprezie i nadużywszy narkotyków postanowili, przebrani za biednych Rumunów, wyruszyć w bezsensowną podróż. Niestety raz przywdziane stroje zaczynają określać ich pochodzenie i status społeczny. Nikt nie chce im pomóc w powrocie do Warszawy, a zapewnienia mężczyzny, że jest popularnym aktorem, nic nie dają. W końcu zabiera ich pijana kobieta, która myśli, że mają prawo jazdy. Jednak ich podróż nie dobiega kresu, ponieważ dochodzi do wypadku, w którym ich ostatnia deska ratunku ginie. Ksiądz Grzegorz i poznana na imprezie dziewczyna ruszają dalej i znajdują schronienie u niespełna rozumu dziada, gdzie czeka ich tragiczny finał…
Spektakl Aleksandry Popławskiej kompletnie nie wpisuje się w komediową otoczkę festiwalu. Owszem, absurd i groteska są w nim mocno zakorzenione, ale jego przesłanie nie skłania do śmiechu. Tak naprawdę od początku do końca sztuka przedstawia pozbawiony wartości świat, którego metaforę stanowi narkotyczna podróż bohaterów. Jednakże nieciekawa, wręcz impertynencka i biedna niczym owi udający Rumunów nieszczęśnicy, realizacja sprawia, że odbiór jest uciążliwy, więc wcale nie dziwią decyzje widzów, który postanowili opuścić salę w czasie trwania spektaklu. Problematyczny jest tutaj tekst Masłowskiej, której znakiem rozpoznawczym jest efekciarskość i niezgrabne operowanie językiem przemielonej popkultury.
Dwa pierwsze i dwa ostatnie spektakle wystawione na tegorocznej Talii dzieli przepaść. „Śluby Panieńskie” i „Skłodowska. Radium Girls” spowodowały, że oczekiwania względem wszystkich festiwalowych pokazów stały się ogromne. Niestety rzeczywistość okazała się zgoła inna, aczkolwiek gdzieś pomiędzy znalazło się miejsce dla paru całkiem niezłych sztuk.
Krystian Janik
Wykorzystane fotografie autorstwa Pawła Topolskiego pochodzą z oficjalnej strony internetowej tarnowskiego teatru: https://www.facebook.com/tarnowskiteatr/