Niech się dzieje wola niewiast, czyli Aleksander Fredro w podwójnym teatrze

Fredrowska fraza ponownie zagościła na deskach Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. W piątym dniu Festiwalu Komedii Talia białostocki Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki zaprezentował „Zemstę” w reżyserii Henryka Talara.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że „Zemsta” jest najbardziej rozpoznawalnym dziełem Aleksandra Fredry, a cytaty z niej na stałe zadomowiły się w rodzimej rzeczywistości. Po „Zemstę” sięgano wielokrotnie, zarówno w teatrze, jak i filmie, wszakże znakomita konstrukcja tekstu daje ogromne pole do popisu. Henryk Talar, postać znamienita w polskiej kulturze, takoż popkulturze, ową komedyję potraktował nieszablonowo. Jeszcze przed pojawieniem się na scenie aktorów reżyser zaskarbił sobie sympatię widzów, albowiem na sali teatralnej rozległ się jego głos zapraszający do aktywnego udziału w przedstawieniu i zezwalający na rejestrowanie spektaklu każdą możliwą metodą. A po chwili białostockie aktorki zaśpiewały: „Oj, kot, pani matko, kot, kot, / Narobił mi w pokoiku łoskot!” i opuściły scenę. I rozjaśniło się w teatrze, a widzowie usłyszeli komunikat, że spektakl z powodu niedyspozycji jednej z aktorek zostaje odwołany, bilety zaś zachowują ważność lub można je zwrócić w kasie. Jednakże nie trwało to nazbyt długo, wszak z głośników popłynął kobiecy głos informujący, że to mężczyźni znaleźli sobie lepsze zajęcie, a sztuka zostanie wystawiona z niewieścią obsadą.

I tak oto scenę tarnowskiego teatru opanowały kobiety. Fredrowskie wersy nabrały nieokiełznanej dynamiki, niekiedy zwalniały, ale zazwyczaj były wykrzykiwane. Gwiazdą wieczoru okazał się oczywiście Papkin – „lew Północy, rotmistrz sławny i kawaler”. A może raczej lwica w kawalerskiej skórze? Jednakże nie można nie wspomnieć, że pośród czcigodnych niewiast ostał się jeden rodzynek, który wcielił się w rolę Wacława. Ów młodzian, pochwycony na foyer i zaciągnięty na scenę, odnalazł się w tym gronie doskonale. Pozostałe braki w obsadzie zostały uzupełnione członkami publiczności. Gdyby odjąć te zabiegi, to inscenizacja poruszała się wiernie po stronicach dzieła Fredry, bez większych fajerwerków, nie licząc kilku wybuchów pod nogami Papkina.

Zastosowana w „Zemście” koncepcja teatru w teatrze niestety niczym nie zaskakuje i można rzec, że porusza się po bezpiecznych obszarach, co bardziej wyrobionego widza zamiast bawić po prostu nudzi. Jednakże Henryk Talar okazał się wyrafinowanym strategiem, albowiem dzięki trwającej kilka minut piosence – rzecz jasna o kocie – wymusił na publiczności niekończące się owacje. Poruszający się w rytm melodii aktorzy kłaniali się widowni, następnie schodzili ze sceny, żeby ponownie na nią powrócić. I tak przez kilka minut, aż zmęczeni radosnym wyginaniem zaprosili na scenę reżysera, który zszedł z okolic najwyższych rzędów, aby osobiście pożegnać nieustających w oklaskach widzów.

„Zemsta” w interpretacji Henryka Talara udowodniła, że widowisko wcale nie musi być wybitne, wszakże cała sztuka polega na jego odpowiednim sprzedaniu i zdobyciu sympatii publiczności. Na razie w pojedynku fredrowskim prym wiedzie tarnowska inscenizacja „Ślubów panieńskich” i raczej nic nie zmieni tejże sytuacji, aczkolwiek jeszcze jeden Fredro przed nami…

Krystian Janik

Wykorzystane fotografie autorstwa Pawła Topolskiego pochodzą z oficjalnej strony internetowej tarnowskiego teatru: http://www.teatr.tarnow.pl/galleries/view/564