Czy to sen jest, czy to jawa… Księżniczka na opak wywrócona.

Po kilku miesiącach niecierpliwego oczekiwania, wczorajszego wieczoru, 21 września, pierwszy spektakl konkursowy, Księżniczka na opak wywrócona, otworzył XXIII Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia. I, podobnie jak po premierze przedstawienia, która miała miejsce kilka dni wcześniej, tak i tym razem widzowie nagrodzili występ aktorów owacjami na stojąco. Co zaproponował swoim widzom tarnowski Teatr i w czym tkwi, bądź co bądź, spory sukces przedstawienia?

Autorem tej siedemnastowiecznej komedii jest Pedro Calderón de la Barca, twórca licznych sztuk dramatycznych, często poruszających tematykę miłosną. Jednak, co w tym przypadku szczególnie ważne, wiążą się z jego dziełami dwa istotne toposy: życia jako snu oraz świata jako wielkiego teatru. I w spektaklu były one stale obecne: w nielicznych, ale poruszających i nakłaniających do refleksji monologach Gilety (Kinga Piąty), ale także ukryte pod maską dowcipu, czy ukazane wprost, gdy widz mógł obserwować zakulisowe działania aktorów oraz poznać niektóre tajniki strony technicznej przedstawienia. Trzeba też zaznaczyć, że inscenizacja ta nie jest wierna oryginałowi. Pewne zmiany wprowadził do niej już Jarosław Marek Rymkiewicz, który przetłumaczył hiszpańską sztukę na język polski w 1974 roku. Jednym z przykładów niech będzie kwestia wypowiadana przez księcia Roberta (Fabian Kocięcki): „babo pełna wszelkich jadów”, która powstała z elementów wiersza Daniela Naborowskiego Do złej baby. Ostatnim etapem przygotowań omawianej komedii, nim trafiła ona na deski tarnowskiego Teatru, była reżyseria dyrektora artystycznego, Marcina Hycnara.

Sam spektakl nawiązuje do epoki wędrownego teatru jarmarcznego, w którym artyści nie ograniczają się do odgrywania swoich ról, ale na oczach publiczności kreują całe przedstawienie, włączając w to także efekty muzyczne (na przykład szum wiatru, odgłosy zwierząt czy trzaski). Także płeć aktora nie ma większego znaczenia, co świetnie zaprezentował Kamil Urban, grając na przemian księcia Fisberta oraz służącą Silvię. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że publiczność z większym entuzjazmem i rozbawieniem reagowała na odgrywaną przez niego postać kobiecą. Bohaterowie zresztą ogólnie zadziwiali swoją wyrazistością, choć można było momentami zagubić się w łączących ich relacjach. Widzowie stali się bowiem świadkami miłosnych perypetii księżniczek, książąt i ogrodników z Parmy, Mantui i innych włoskich miejscowości, a ponieważ Księżniczce… blisko też do commedii dell’arte, nie zabrakło w niej, jak zostało to ujęte w zapowiedziach sztuki, „żartobliwie rubasznego erotyzmu”. Choć można odnieść wrażenie, że nie był on jedynie akcentem, ale zdominował spektakl, zwłaszcza sceny z udziałem Gilety, która powoli i sukcesywnie, początkowo nieświadomie zamieniała się rolą z księżniczką Dianą (Ewa Jakubowicz). Przede wszystkim akcja skupiła się jednak wokół wspomnianych już perypetii miłosnych kilku par: Roberta i księżniczki Diany, małżeństwa ogrodników – Gilety oraz Perota (Aleksander Fiałek), a żeby wszystko skończyło się szczęśliwie i nic nie powstrzymało prawdziwej miłości, także księcia Fisberta oraz księżniczki Flory. Przy tej ostatniej warto na moment się zatrzymać, ponieważ Flora oraz służąca księżniczki Diany, Laura, to bodaj dwie najbardziej jaskrawe postaci w przedstawieniu – pierwsza z nich w stylu co najmniej zakrawającym o gotycki, druga piskliwa i różowa, bezustannie poruszająca się jakby w niekończącym się tańcu. I w obie te bohaterki wcieliła się ta sama aktorka, Matylda Baczyńska. Trzeba by w tym miejscu złożyć ukłon również w stronę Martyny Kander, która zajmowała się scenografią oraz tymi niezwykle barwnymi kostiumami. Ogromny zachwyt publiczności wzbudzili też Lisardo (Filip Kowalczyk), niby-ogrodnik i podobnie niby-kuzyn Gilety, z działań którego, jak się zdaje, wyniknęło najwięcej zabawnych pomyłek, oraz Książę Parmy i ogrodnik Fabio, w których wcielił się Jerzy Pal, czarując publiczność zwłaszcza swoimi monologami.

I choć spektakl przez większość czasu bawił i obnażał zarówno bohaterów, jak i samo przedstawienie, w kilku wspomnianych momentach wprawił widza w zadumę i obudził w nim nostalgiczne uczucie. Zwłaszcza wówczas, gdy Gileta-księżniczka zastanawia się, kim tak naprawdę jest. Wino, które pije z kieliszka, jest sztuczne, podobnie jak wszystko inne, co ją otacza. W akompaniamencie muzyki Mateusza Dębskiego, delikatnej, nienarzucającej się, ale niezwykle nastrojowej zwłaszcza w tych momentach, kiedy sceniczny księżyc świeci, a my czujemy się, jakbyśmy śnili, Gileta pyta: „Czy to sen jest, czy to jawa?”. I scena ta może stać się pretekstem nie tylko do zastanowienia się nad rolą teatru, nad tym, gdzie kończy się prawda, a zaczyna wyobraźnia, ale można to pytanie odnieść także do prawdziwego życia. Czy wiemy, kim jesteśmy? Co wokół nas jest prawdziwe, co wykreowane? I kiedy Gileta mówi później do Perota: „No to śnijmy!”, możemy śnić razem z nią. Lecz czy nie jest tak, że im dłużej śnimy, tym bardziej bolesne może być przebudzenie?

A kto do tej pory nie miał okazji zobaczyć Księżniczki na opak wywróconej, będzie miał szansę zobaczyć ją na scenie tarnowskiego Teatru od 8 listopada.

Angelika Gieniec